Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Czy dotarł do Ciebie email aktywacyjny?
Kwiecień 18, 2024, 12:14:22

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukaj:     Szukanie zaawansowane

Strona główna Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja Admin kontakt BLOG
Strony: 1 [2] 3 4 ... 15 Do dołu Drukuj
Autor Wątek: bagno  (Przeczytany 191375 razy)
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #15 : Wrzesień 30, 2011, 06:10:57

jeden  ze  starszych  artykułów , pisanych pod  pseudo .
Dreszcz

    Tytuł "dreszcz", wziął się głównie z tego czegoś co przeszywa nas podczas odgarniania ziemi i odnalezienia niesamowitego fanta, odkrywania jakiejś tajemnicy, czy wpadnięciu na trop zagadki. To "coś" za czym tęsknimy, czekamy na wiosnę lub dobrą pogodę aby wyruszyć na poszukiwania. W moim życiu poszukiwacza kilka razy przeszył mnie taki "dreszcz" ale jeden raz było to coś wyjątko-wego. Poniżej przedstawię pewną historię.




    Na początku mojej przygody z poszukiwaniem różnych staroci i gratów spotkało mnie coś dziwnego. Pomagałem przy rozbiórce starego domu w niewielkiej miejscowości niedaleko Przysuchy. Podczas wyrywania starych rur i innych instalacji ze ścian odkryliśmy z kolegami skrytkę pod schodami. Była bardzo sprytnie urządzona. Belki podtrzymujące schody przylegały do ściany, a przy podłodze na wysokości około 70 cm znajdował się schowek na wiadra i inne rupiecie. Od tego miejsca jakiś metr przebiegały stare rury od kanalizacji i wody. Wyrywaliśmy wszystko, aby później sprzedać na złom. Wtedy to jedna z rur wyrwała kawał tynku ze ściany i ostatnią belkę podtrzymującą schody. Okazało się, że ta belka tak naprawdę nic nie podtrzymywała, jedynie maskowała skrytkę wydrążoną w ścianie. Skrytka miała ścianki z blachy, szerokości 20 cm, wysokości 70 cm i głębo-kości 40 cm. Tak, to wtedy po raz pierwszy doznałem tego uczucia, wyobraźnia podsuwała mi przed oczy złote monety i precjoza.

    W środku znajdowało się sporo dokumentów, kilka gazet, ramka na zdjęcie wykonana z mosiądzu i pistolet Luger P-08. Broń leżała na początku skrytki i niestety miała kontakt z wodą z przerdzewiałej nieopodal rury. Krótko mówiąc był to zardzewiały i uszkodzony złomek, po wyczyszczeniu oddałem go do Izby Pamięci. Jeszcze gorzej sprawa się miała z dokumentami. Wiele było pisanych na maszynie, część po niemiecku, po polsku, po rosyjsku. Gazety okazało się były polskie, wydane w 1947 roku. Niewiele dało się odczytać i uratować, ale można było wywnio-skować z nich, że przez jakiś czas w tym budynku mieścił się posterunek Milicji.

    Drugi raz coś podobnego przeżyłem kilka lat później. Niedaleko tej samej miejscowości, prowadziłem pewne prace przez 3 miesiące. Jak to miałem w zwyczaju rozpytywałem gospodarzy o jakieś niepotrzebne rzeczy z wojny i inne ciekawe historie. Wkrótce wszyscy wiedzieli o moich zainteresowaniach i przynosili mi fanty lub mówili o jakiś wydarzeniach związanych z ich ziemią,
    a dotyczących czasów wojny. Był jeden starszy człowiek, naprawdę wiekowy i niewidomy. Dużo z nim rozmawiałem, umysł jasny i wybitna inteligencja biła od tego człowieka. Opowiedział mi o pewnym zdarzeniu, które miało miejsce podczas I WŚ. Przez tą miejscowość przechodziły wojska austriackie, pobierali zaopatrzenie dla wojska i dla koni. Saperzy naprawiali most i drogę, a tabory i armaty ciągnięte przez konie przeprawiały się przez rzekę w okolicach młyna. I wtedy doszło do wypadku. Jeden z zaprzęgów koni wpadł w szał, czwórka koni ciągnąca armatę, dosłownie staranowała kilka wozów taborowych, poturbowała kilkunastu żołnierzy i pogalopowała do przodu. Niedaleko traktu znajdowało się kilka sporów dołów - szybów po kopalniach rudy żelaza. I właśnie w ten dół wpadła czwórka koni z armatą. Zanim na miejsce wypadku dotarli żołnierze, armata tonęła w głębokim szybie i wciągała za sobą konie. Zaprzęg został odcięty od morderczego ładunku, dwa konie miały połamane nogi, więc zostały zastrzelone. Po wielu wysiłkach w końcu Austriacy porzucili zatopione działo.


    Nie chciało mi się wierzyć w tę opowieść, ale człowiek nie miał potrzeby okłamywać mnie. Sam był za mały aby to pamiętać, ale jego ojciec najęty był przez żołnierzy do pomocy przy próbie wydobycia działa i dokładnie pokazywał swojemu synowi gdzie to leży zatopiona armata. Nikt nigdy nie próbował jej wyciągnąć, przez lata pamięć ludzi o tym zdarzeniu się zacierała, ale jemu jako dziecku miejsce to utkwiło w pamięci na zawsze. Mimo że zachorował i stracił wzrok, wciąż pamiętał to miejsce. Niezwykle dokładnie je opisał i mimo upływu lat znalazłem ruiny młyna, rzekę i trakt. Nieopodal znajdował się szyb. Miejsce wypełnione było wodą i zarośnięte dość bujnymi krzewami i drzewami. Mój wykrywacz na niewiele się zdał w tej sytuacji, dlatego też zrobiłem coś na kształt długiej dzidy, około 3 m. Nie trafiłem na nic. Po dokręceniu jeszcze 2 metrów uderzałem w coś twardego. Czy był to metal ? Może kamień ? Trzeba było rozkopać i odwodnić szyb. Ponieważ koparkę miałem na miejscu, szyb znajdował się za wsią i raczej nikt nie widział naszej akcji, przystapiliśmy do działania. Najpierw koparka zrobiła dołek na około 2 metry, agregat, pompa i tłoczymy wodę z wykopu na zewnątrz. Łyżka koparki sięgnęła jakieś 3,5 metra w głąb szybu i na tym skończyły się jej możliwości. Jeszcze raz skonstruowaną dzidą wgłebiłem się w lej, ale tym razem wiedziałem, że uderzam o metal. Zrobiliśmy koparką podjazd, tzn. operator wykopał sobie na jakiś metr zagłębienie w które wjechał i mógł sięgnąć do naszej głębokości. Było coraz trudniej kopać, bo i błoto wydobywane z dołu nie było już gdzie wyrzucać. Trach !!! zazgrzytała łyżka po metalu. Adrenalina i dreszcz to były uczucia, które mnie teraz opanowały. Jest, naprawdę jest. W łyżce wyciągniętej z dołu był kawałek metalu. Poczerniały, nie zardzewiały kawałek, wyglądał jak wieczko od skrzynki na amunicję do MG, tylko że było nitowane, wielkość 45 cm długie, 22 cm wysokie i 3 cm grube, przy górze odchodziła jakby rączka. W tym momencie, chociaż słabo było widać co się dzieje w dole, nastąpiło jakby wzdychnięcie i poziom wody podnióśł się do poziomu zero dosłownie w kilka sekund. Prawdopodobnie działo dostało powietrza i poruszyło się w szybie, wcześniej działało jak korek w wannie, a teraz woda przedostała się i zalała z powrotem szyb. Pamiątka została. Ten kawałek metalu mam do dziś. Już nigdy później nie miałem okazji i możliwości zrobić drugie podejście do armaty. Jedynie co udało mi się ustalić to że poziom wód gruntowych, oraz poziom dna rzeki w miejscu gdzie jest szyb wynosi około 2-2,5 metra. Działo ( jeżeli to jest działo ) leży na 4,5-4,8 metra. Ale przecież górnicy jakoś wydobywali rudę żelaza z tego szybu i umieli poradzić sobie z wodą. Mam nadzieję, że kiedyś dorwę jakiegoś sponsora i spróbujemy raz jeszcze dobrać się do austriackiego działa
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
feniks68
Podporucznik
****

Pomógł 5
Offline Offline

Wiadomości: 261



Odpowiedz #16 : Wrzesień 30, 2011, 09:42:03

Szkoda ze nie udało się wydobyć tego austriackiego działa życzę powodzenia ze sponsorem i może kiedyś ujrzy światło dzienne i będziemy mogli ja podziwiać  Szacun
Zapisane

Jest jedna Rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna, tą Rzeczą jest Honor!
stucer
Podporucznik
****

Pomógł 4
Offline Offline

Wiadomości: 201



Odpowiedz #17 : Wrzesień 30, 2011, 13:04:58

Arcyciekawe opowiadania, zgłębianie wiedzy o interesujących dla pasjonata historii wydarzeniach Szacun Któż z nas nie marzy gdzieś tam w duchu, że znajdzie kiedyś np. czołg? Ty masz już to za sobą Uśmiech
Zapisane
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #18 : Wrzesień 30, 2011, 17:32:05

To  działo  leży  w  tym  samym  miejscu  do  dzisiaj .
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #19 : Wrzesień 30, 2011, 18:58:49

kolejny artykulik ...
Epizod z powstania - Ze Starego Pamiętnika - Bliżyński epizod z Powstania

Skąd wziąłem ten pamiętnik? Znalazłem go w starej szafie, którą okazyjnie kupiłem od jednego z pijaczków z Bliżyna. Była zaniedbana, brudna i rozchybotana. Powyciągałem szkło z drzwi, sprawdziłem nogi, w środku pod spodnią deską dębową znalazłem kilka fotografii, brulion i listy miłosne pisane pięknym językiem i pismem. Fotografie przedstawiały ludzi nieznanych, listy były piękne, ale najciekawszy był brulion. Było w nim wiele zapisków z różnych okresów, np. ktoś prowadził tam buchalterię jakiejś wytwórni zabawek w okresie międzywojennym, na innych stronach były przepisy kulinarne z początku XX wieku, był także rodzaj pamiętnika patriotycznego, dotyczący miejscowości Bliżyn i Powstania Styczniowego.
Poniżej chciałbym przedstawić, chociaż jeden z ciekawych zapisków nieznanego pamiętnikarza. Pisownię pozostawiam oryginalną.


14 Marca 1864.
W tym czasie gdy powstańce juże schodzili z pola walki ponosząc klęski, rozegrała się ostatnia bitwa w Sandomierskiem. Rudowski zaatakował w Bliżynie Kulgaczowa i pobił go ze znacznemi straty. W dniu 7 Marca Kulgaczow doszczętnie rozbił oddział Malinowskiego. Postępując dalej, Kulgaczow rusza do Iłży, lecz nigdzie nie spotyka powstańcy. Przeszedł przez Wąchock i lasy samsonowskie. Dowiedziawszy się, że Rudowski - dowódca pułku opoczyńskiego ruszył do Suchedniowa, stanął tam dnia 14 Marca. Z Suchedniowa Kulgaczow pomaszerował do Bliżyna, skąd wysłał rotmistrza von Wahla na podjazd ku Odrowążowi. Wahl w okolicach tego miasteczka wykrył obozowisko Rudowskiego, ale samych powstańcy nie było. Udało się Wahlowi trafić na ślad Rudowskiego, ale zaskoczony dżdżystą i ciemną nocą marcową, zatrzymał się w Odrowążu na nocleg. Rychło też wysłał umyślnego do Kulgaczowa z wiadomością o swoich odkryciach. Ten zamierzał zaraz nazajutrz połączyć się z von Wahlem i ścigać Rudowskiego, gdy tymczasem ten ostatni uprzedził go i napadł w nocy dnia 16 Marca w Bliżynie.

Rudowski poprzez swoich zwiadowczych dokładnie orientował się w manewrach wojsk rosyjskich. Dwaj włościanie Jan Jurzyński i Benedykt Przygoda dotarli do Rudowskiego
z wieścią, że w Bliżynie zatrzymał się Kulgaczow z dwiema sotniami kozaków. One wieści przekazane były od kierownika fabryki żelaznej w Bliżynie Wincentego Stereckiego. Jedna sotnia zajęła karczmę, druga dwór, z zamiarem spędzenia tam nocy.

Rudowski wezwał natychmiast wachmistrza Wojciechowskiego i polecił mu udać się do obozu majora Bezkiszkina, aby ten przed nocą stanął z oddziałem w lesie olszynowym, okalającym staw w Bliżynie. Siły ich wspólne wynosiły około 150 ludzi i 40 kawalerii. Siły rosyjskie były znacznie większe, ale przewagę tę miały równoważyć zaskoczenie i nocna pora. Wspominał mi Wojciechowski - nie wolno było palić, ani rozmów głośnych także surowo zabroniono, tylko spokój i cisza, aby nikt we wsi nie dowiedział się o naszej bytności w olszynach. Męki straszne przechodzilim, z zimna zęby szczękały. Tylko od czasu do czasu trzeba było pić wódkę i zagryzać chlebem z surową słoniną.
Po zapadnięciu nocy można było rozpocząć przygotowanie do akcji. Stosownie do rozmieszczenia nieprzyjaciela Rudowski rozmieścił swe siły.

Napad na dwór powierzył Bezkiszkinowi, który stanął na czele kompanii kapitana Wacława Ciepłego. W skład kompanii wchodziło 68 strzelców. Sam Rudowski stanął przy Bezkiszkinie, a swą eskortę przydzielił Rząśnickiemu.
Wspomina Wojciechowski - przed wielką stajnią dworską stał kozak na warcie, który nas zobaczył jak dojeżdżaliśmy i zawołal ochrypłym głosem - "Kto idiot?". Na co odpowiedzial nasz porucznik Minety doskonałym akcentem - "swój". Kozak przyglądał się, a że byliśmy o krok od niego, więc poznał i wszczął alarm, ale na więcej nie miał czasu, bo Minety jednym ciosem pałasza położył go na miejscu. Wówczas kapitan podzielił swą kompanię na trzy części, dwie rozstawił na szosie, a trzecia kompania otoczyła karczmę, zatarasowała okna i drzwi oraz podpaliła karczmę. Część co trzeźwiejszych Kozaków, przez dach skakali trafiając na nasze bagnety i ginęła, a reszta upiekła się w ogniu. Z koni, które wyprowadziliśmy z karczmy, wiele w popłochu rozleciało się, ale pozostało nam w rękach pięćdziesiąt kilka. Nasza więc wyprawa na karczmę powiodła się.
Mniejszy sukces osiągnął Bezkiszkin. Wobec czujniejszych wart i wcześniejszego alarmu, niż w karczmie, udało się kozakom kwaterującym przy pałacu, uratować się ucieczką ze stratą jednego oficera i paru szeregowych. Pomogła im w tym pomyłka strzelców Bezkiszkina, którzy w ciemnościach wzięli własną jazdę za kozaków i ostrzelali. Lecz i tak straty nieprzyjaciela wynosiły około 50 zabitych i spalonych oraz 20 rannych. Powstańce zdobyli nieco broni i 52 konie. W szeregach powstańczych było dwóch poległych i trzech rannych.

24 Maj 1864.

Dziś dotarła do mnie straszliwa wieść, oto bowiem Matwiej Bezkiszkin nie żyje. Był to syn Polki i oficera carskiego. Sam w młodości służył w wojsku rosyjskim w stopniu kapitana. Dlaczego przeszedł na stronę powstańców? Nie wiem. Wyszkolił i przekazał Langiewiczowi 300 powstańców. W powstaniu dowodził pierwszym batalionem strzelców w pułku Rudowskiego. Batalion ten walczył pod Suchedniowem i Bliżynem. 27 Kwietnia władze carskie schwytały Matwieja Bezkiszkina, który bronił się strzelając z dwóch rewolwerów. Ujęcie go żywcem uznano za sukces tak wielki, że wystąpiono o najwyższe odznaczenie dla żołnierzy, którzy tego dokonali.
W dniu 16 mają 1864 roku sąd polowy w Radomiu skazał majora Bezkiszkina na karę śmierci przez rozstrzelanie. Zapytany dlaczego zdradził swój carski mundur odrzekł: "Zrodzony z matki Polki, czułem się zobowiązany do pomszczenia krzywd jej synów i braci". Zelżony za tę odpowiedź, został spoliczkowany przez prezesa sądu.
W odwecie zawisł na szubienicy. Szczegóły procesu przekazał mi w tajnym piśmie nasz człowiek pan Jakimowicz.
O Matwieju Bezkiszkinie szumią teraz tylko bliżyńskie lasy.

To tylko dwa z bardzo ciekawych zapisków znajdujących się w pożółkłym brulionie. Ale te lokalne historie o zapomnianych bohaterach są najciekawsze.

Radosław Nowek
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
Greg
Major
****

Pomógł 12
Offline Offline

Wiadomości: 542


Odpowiedz #20 : Październik 01, 2011, 20:37:54

Fajne historie zwłaszcza ta o powstaniu styczniowym.Pisana językiem takim jak kiedyś używali.No i bardzo fajnie ze zachował się pamiętnik świadczący o tamtych czasach Brawo A historia z czołgiem tez bardzo ciekawa,jak to małymi krokami można dojść do prawdy historycznej Szacun
Zapisane

,,Kopie wiec jestem"
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #21 : Październik 01, 2011, 20:49:45

I  artik  Asi
Śladem Legendy

    Jak  zwykle  w  wolne  wekendy , wybierałam  się  z  tatą  i moją  przyjaciółką na poszukiwania  z  wykrywaczami . Tym  razem  miał  to  być  teren wsi  Stefanów . Nie istniejąca  dzisiaj  wioska   była  świadkiem  wielu  zdarzeń z  okresu  II  wojny  światowej , między  innymi  zwycięskiej  bitwy  partyzanckiej  25 pp AK  mjr-a "Leśniaka " z  przeważającymi  siłami  wroga  SS  i  policji . Chcieliśmy  znaleźć  ślady  tamtych wydarzeń . Ja  machałam  Cibolą , a  tata  X terrą  50 . Na  miejscu  okazało  się  że  teren  jest  dosłownie  "zryty" i  wygląda  jak  księżyc z  niezasypanymi  dziurami  po  pseudoposzukiwaczach . Mimo  wszystko  postanowiliśmy  spróbować . Po  dwóch  godzinach  mieliśmy  parę  monetek  carskich i  trochę  łusek . Tata  stwierdził  , że  nic  tu  po  nas  i  że  pojedziemy  w  nowe  miejsce .  Studiowaliśmy  w  domu  stare  mapy  tych  rejonów  , tak  że  zawsze  mieliśmy  jakieś  dwie  alternatywne  miejscówki .  Kilka  kilometrów  dalej , na  starej  leśnej  drodze  zatrzymaliśmy  samochód , wykrywki  w  dłoń  i  w  las .


    Widać  było  że  dawniej  stały  tu  chaty , znaleźliśmy  starą  studnię , zdziczałe  drzewa  owocowe  i  kasztany -  olbrzymie , popróchniałe , z  wielkimi  dziuplami . Nagle  Bogna ( moja  przyjaciółka  ) dziko  krzyknęła ,  a  z  jednej  z  dziupli  wyleciała  duża  sowa  machając  ogromnymi  skrzydłami .
    Zaczęliśmy  penetrować  teren . Najpierw  tata  znalazł  kilka  monet , za  chwilę  ja  mam  sygnał i  pierwszy  bagnet  " niemiec " ląduje  w  plecaku . Po  godzinie  mamy  niezłe  wyniki  , oprócz  bagnetu  mam  ładownicę  niemiecką z  zawartością , odznakę  za  rany  srebrną , sporo  łusek  i  nieśmiertelnik  cały jednostki  artylerii. Tata  wygrzebał  całą  skrzynkę  od  mg-ty pełną  w  środku , piękną  odznakę  NSKOV i  klamerkę  do  pasa . Zrobiliśmy  przerwę  posilając  się  co  nieco i  ruszyliśmy  dalej . Poszliśmy  wzdłuż  rzeki kierując  się  na  niewysokie  wzniesienia  tuż  za  lasem . Zaczęły  się  łąki a  przez  środek  tych  łąk  wiła  się  nieduża  rzeczka  .  Pasły  się  krowy  ,to  był   wspaniały  widok .  Po  drodze  wyszedł  jeden  bagnet - czworokątny  "rusek"  i  kilka  guzików .  Ja  z  Bogną  skupiłyśmy  się  na  okolicach  rzeki  , a  tata  przeszukiwał  wzniesienia  i  drogę  polną .  No  i  zaczęło  się  , najpierw  hełm radziecki  , resztki  mosina , klamry , guziki  , monety , o łuskach  nie  wspomnę .  Już  nie  było  gdzie  fantów  upychać  dlatego  wszystko  składałyśmy  w  jedno  miejsce . Tata  nas  zawołał  ze  wzgórza , bo  pojawił  się  jakiś  człowiek .
    Przywitaliśmy  sie  grzecznie  , a  gość  wkurzony  pyta  czy  wiemy  że  to  jego  działka ?  My  że  nie , ale  przepraszamy  jeżeli  coś  złego  zrobiliśmy . "  Panie  , jak  coś  znaleźliście  wartościowego  to  trza  się  podzielić . Tu  Niemcy  szli  obłowione  ze  wschodu  i  pełno  złota  miały ". Pokazaliśmy  mu  nasze  skarby , na  co  pokiwał  głową  , że  złomu  to  on  nie  chce  i  powiedział : "  jak  chceta  zbierać  takie  hełmy  i  inne to  idźta  do  " Galasa"  , ma  już  96 lat  i  wie  gdzie  co  jest , a  mieszka  tam , na  skraju   tego  lasu ."
    Jeszcze  raz  przeprosiliśmy  tego  jegomościa i  ruszyliśmy  z  fantami  do  samochodu . Podjechaliśmy  pod  dom  starszego  człowieka , który  siedział  na  ławeczce  pod  drzewem  głaszcząc  kota  trzymanego  na  kolanach . "  Dzień dobry  Panu "  .  "  Dzień dobry , państwo do  mnie ? "  Odezwał  się  mocnym  głosem . " Chcieliśmy  z  panem  porozmawiać  trochę  o  historii  tej  ziemi , oczywiście  jeżeli  nie  przeszkadzamy " . " Proszę  , proszę  , rzadko  mnie  tu  kto  odwiedza , mają  mnie  za  dziwaka  . Przychodzi  tylko  Zosia  , która  robi  mi  zakupy. Siadajcie".
    Opowiedzieliśmy  "  dziadkowi "  nasze  dzisiejsze  przygody  z  poszukiwaniem , a  on  że  trafiliśmy  najpierw  przy  kasztanach  na  starą  leśniczówkę , spaloną  przez  " Kałmuków" w  1944 , a  później  przy  rzece  na  miejsce  potyczki  na  białą  broń " ruskich " z Niemcami ze  stycznia  1945 . Stwierdził  że  co  ciekawsze  rzeczy  to  już  inni  wyciągnęli , ale  on  wie  jeszcze  o  wielu  innych  ciekawych  miejscach . "Dziadek Galas "  wydawał  się  szczerym i  szlachetnym  człowiekiem . To  jak  opowiadał  , sprawiało  że  słuchałam  z  otwartymi  ustami wyobrażając  sobie  wszystkie te historie , tak jakbym w nich uczestniczyła  . Opowiedział  nam dużo  ciekawych  historyjek  związanych  z  wojną , okresem międzywojennym  i o  czasach  PRL-u .  Najbardziej  zaciekawiła  mnie  historia  , która  wydarzyła  się  długo przed  wojną .

                 Nasz  "  Dziadek  Galas  "  jako  mały  chłopaczek  pasał  krowy  na  okolicznych  łąkach . Nie  tylko  opiekował  się  swoimi  krowami , ale  też  innych  co  bogatszych  gospodarzy . Pewnego  dnia  jak  zwykle  doglądał  krów , gdy  nad  niewielkim  wzgórkiem  zauważył  coś  dziwnego . Na  początku  myślał  , że  ktoś  zostawił  nie  dogaszone  ognisko  , ale  ku  swojemu  przerażeniu  zobaczył  jakieś  tańczące  ogniki  nad  ziemią . Ze  strachu , zlany  potem , zaczął  strasznie  krzyczeć  i  pognał  w  stronę  wsi . Bał  sie  wrócić  nawet  po  krowy . Dopiero  ojciec i  matka przyprowadzili  zwierzęta . Wiele  lat  później ( około  40-50 lat ) dowiedział  sie  o  tak  zwanej  reakcji  chemicznej  " oczyszczanie  się  złota " .  Próbował  odnaleźć  to  miejsce  sprzed  lat , i  kopał  w wielu  miejscach  , ale  wszystko  na  nic . Teren  był  dość  duży , a  we  wspomnieniach  dziecka  wyglądało  to wszystko  inaczej . Po  jakimś  czasie dał  za  wygraną .
    Zadałam  mu  pytanie  , skąd  wiedział  że  akurat  tam  było  złoto ?  "Może  bym  nie  szukał  , tylko  pokojarzyłem  kilka  faktów  z  okresu  I  Wojny  Światowej .  Niedaleko  stąd  , pod  Opocznem odbyła  się  prawdziwa  bitwa  między  Rosjanami  i  Austryjakami .  Na  początku  "ruskim" szło  nieźle ,ale  Austryjacy  dostali  posiłki i  kontruderzyli , odrzucając  Rosjan  aż  tutaj  .  Carscy  stracili  wielu  żołnierzy i  sprzętu , a tu ich  resztki  zostały  otoczone  i  wzięte  do  niewoli. Ludzie  powiadali  że  zakopali  tutaj  pieniądze  na  wypłaty  dla  wojska , wszystko  w  srebrze  i  złocie . Wtedy  kiedy  widziałem  te  ogniki  to  nic  o  tym  nie  wiedziałem  . Rodzicom  też  nie  powiedziałem , skłamałem  żem  widział  upiora . Niby  nic  , ot  legenda , ale  potwierdza  ją  jeszcze  jedno  zdarzenie . Otóż  w  latach  20 - tych  przyjechało  do  wsi  dwóch  takich  cwaniaków , elegancko  ubranych . Zatrzymali  się  w  karczmie  u  Żyda  i  urzędowali tam  kilka  dni . Wieczorami  w  karczmie ,  przy  wódce  rozpytywali  chłopów  o  różne  rzeczy , a  to  gdzie  się  "ruscy " ukrywali  przed  poddaniem  , a to  czy  mieli  wozy  z  żelaznymi  kratami i  takie  tam . Chłopy  przy  kieliszku  opowiadali  chętnie  , gdzie  , co  i  jak . Jednego  wieczoru  Leśniczy  siedząc  przy  innym  stoliku  i  przypatrując  się  owym  " gościom " przeprowadzającym  śledztwo , zauważył  , że  mają  rewolwery i  lornetki .   Po  cichu  wysłał  " umyślnego" konno  na  posterunek  do  Przysuchy i podał  list  do  ówczesnego  komendanta . Obaj  przyjezdni  zostali  aresztowani , okazało  sie  w  toku  śledztwa  , że  brat  jednego  z  nich  , który  służył  w  carskiej  armii  został  wzięty tutaj do  niewoli  i  to  on  opowiedział  bratu  o  zakopanej  kasie pułku . Oczywiście  zostało  to  wzięte  za kłamstwa , a  ludzi  owych  oskarżono  o  szpiegostwo , gdyż  mieli  przy sobie niemieckie  papiery .
    " Tak  i  koniec  historii . Czy  tam  co  jeszcze  jest ?  Nie  wiem  . Mogę  wam  pokazać  gdzie wtedy pasłem  te  krowy . Dzisiaj  to  już  inaczej  wygląda , sporo  zarosło  , ale  łąki  są  jeszcze  regularnie koszone ."  Zaprowadził  nas  niedaleko  tego  wzgórza  na którym  spotkaliśmy  gościa  z  krowami . Nie  było  go  teraz . " Galas "  machnął  ręką  wzdłuż i  powiedział  :"   To  gdzieś  tutaj . Tyle    że  wtedy  to  w  dole  przy  rzece  była  tama  wodna  po  starym  Młynie , co  się  dawno  temu  spalił ". Rzeczywiście  z  góry  można  było  dostrzec  słabo  już  widoczne  pozostałości  wałów  spiętrzajacych  wodę . " Chcecie  to  szukajcie  , tylko uwaga  na  właściciela , bardzo  goni  obcych " . " Wiemy , wiemy  już  go  poznaliśmy . Chce   żeby się  z  nim  podzielić jak znajdziemy  skarb ".
    Wróciliśmy  do  domu  i od  razu  do  starych  map . Mam  taką  z  1839 r później z  1914 i z 1915.  Porównaliśmy  wszystkie  i  rzeczywiście  , był  tam  kiedyś  młyn  wodny . Zaznaczone były  też  rejony  zieleni  ( lasy i duże  drzewa ) . Cały  tydzień  przygotowywaliśmy  się  na sobotnią  eskapadę . Wyruszamy  o  4.00 rano . Jeszcze  ciemno , ale  jak  dojeżdżamy  robi się  szaro . Kawy  łyk  i  odpalam  swoją  Cibolkę . Teren  przeczesujemy  systematycznie  , pas za  pasem . Małe  sygnały  zaznaczamy  wbitym  patykiem , i dalej .  Około  8-ej , pojawia  się " nasz przyjaciel do  podziału  łupów " . Witamy  się , pokazujemy  , że  niczego  nie  kopaliśmy  i czekamy  z  decyzją na  właściciela  gruntu . " Ano  zobaczymy , cośta  tam  wynaleźli " . Najwięcej  było  łusek , ale  trafiły  się  monetki , od  boratynek po  II RP , dwie  odznaki  szturmowe i trochę  guzików . Za  każdym  razem  wpadaliśmy  przy  nim  w  zachwyt  ze  znalezisk  , jakie  to  super  i  "och"  i  "ech" . Wreszcie  zrezygnował  i  pozwolił  nam  grzebać  ile  chcemy  , tylko  wszystkie dołki  mamy  zasypać . UFF, ulga , udało  sie  pozbyć  przybysza  , można  wrócić  do  systematycznego  przeszukiwania .  Mniej  więcej ,   na  krawędzi  wzniesienia  , ustawionych  było  sporo  kamieni , zebranych  z  pól otoczaków . Przy  tych  kamieniach są resztki  ogniska i  sporo  kapselków od  piwka i  wódeczki . To  nas  jednak  nie  zraża . Systematycznie  oczyszczamy  ze  "świadków " ziemię . Najpierw  u  mnie , dość  duży  i  mocny  sygnał  pod  kamieniami . Tata  potwierdza  to  swoim  Minelabem .  Odrzucamy  pryzmę  kamieni , składowanych  tu  przez  całe lata . Co  jakiś  czas  machnięcie  wykrywką  i  sygnał  jest  coraz  silniejszy .  Ziemia pod kamieniami jest wilgotna , a na jej powierzchni pełza  mnóstwo  ślimaków . Powoli  łopatą  odrzucamy  ją na  bok  . Sygnał  jest  spory , wskazuje  obiekt  o wymiarach około 60 cm x  40 cm . Czy  to  jest  skrzynka z  kasą ?   Za  chwilę  sie  tego  dowiemy  , gdyż  sygnał  pokazuje  że  coś  jest  nie  głęboko .   Gdzieś  na  50-60-ciu  centymetrach  jest  metal .  Łukowato  wygięta  pokrywa  grubej , stalowej  skrzynki . Na  górze  pokrywy  wzmocnienia  ze  stalowymi  ćwiekami . Wszystko  bardzo  zardzewiałe . Emocje  sięgają  zenitu . Jeszcze  chwila  , jeszcze  trochę  ziemi  i  jest  odkopana .Nie  wyciągamy  jej  z  dziury . Widzę  zamknięcie na  skobel , teraz  otwarte , w  pozycji  do  góry , brak  kłódki . Z  boku  skrzynki dziura  prawie  na  całą  wysokość   boku , jakieś  50 cm . Widocznie  tędy  wysypało  sie  złoto i  tutaj  się "przeczyszczało" . W  środku    ziemia  , i  dno  też  zniszczone . Nie  ma  śladu  po  pułkowym  złocie . Siedzimy  chwilę nic  nie  mówiąc .  Każdy  z  naszej trójki myśli -  co  się  stało  ze  złotem ? Nie  ulega  wątpliwości  że  tu coś było . Czy  któryś  z  tych  dwóch  " szpiegów"  wrócił  tu  i  znalazł skrzynię ? Czy  może  ktoś  inny  z  ukrywająch  skrzynkę  wrócił  i  oczyścił  skrytkę ?   Tego  się  prawdopodobnie  nigdy  nie  dowiemy  . Na  koniec
    pośmialiśmy  się  trochę  z  tego  wszystkiego i  uznaliśmy  , że  jednak  warto  było  , choćby  dla  tego  dreszczyku  emocji .
    Niewątpliwie  była  to  moja  największa   przygoda  z  wykrywaczem  , która  o  mały  włos  nie  skończyła   się  znalezieniem  skarbu . Tak  naprawdę  to  skarbnicą  wiedzy  okazał się  "  Dziadek  Galas " , mam  nadzieję  , że  na  wiosnę  zdrowie  mu  pozwoli  na  pokazanie  mi  innych  ciekawych  miejscówek .

    "Darz  Dół " -    Joanna
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
raf65
Starszy chorąży
***

Pomógł 1
Offline Offline

Wiadomości: 88


Odpowiedz #22 : Październik 03, 2011, 11:41:59

Piękna historia,
Zapewne dziadek już nie żyje Smutny a takich historii pewnie mógłby powiedzieć jeszcze więcej, które należałoby spisać...
Zapisane
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #23 : Październik 03, 2011, 19:49:49

Dziadek  Galas  zmarł  w tym  roku  i  to  nie  dawno , w sierpniu . Na  pogrzebie  byłem , okazało  się  że  był  żołnierzem  podziemia i  walczył  do  1949 roku . Później  więzienie  , kara  śmierci z  którą  żył  wiele lat . Żałuję  że  nie  odwiedzałem  go  częściej  i  nie  ciągnąłem  za  język , aby  opowiadał  te  swoje  historie .
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #24 : Październik 07, 2011, 17:24:43

............................
Depozyt Emila

    Było późne, lipcowe popołudnie 1995 roku . Upalny dzień dał mi się dzisiaj we znaki i teraz głowa ciąży, a oczy przymykają się powoli. Dźwięk telefonu rozedrgał mi nerwy i rozszerzył szeroko źrenice.


    - słucham ! Prawie wykrzyczałem.
    - Cześć, Darek mówi.
    - Cześć.

    Dzwonił mój brat cioteczny, z którym mieliśmy wspólne hobby - historię, poszukiwania, rozwiązywanie tajemnic. To on, który był starszy ode mnie o 5 lat, zaraził mnie tym wszystkim. Pierwszy pokazał okopy za stodołą naszej babci, to z nim wyciągałem pierwsze fanty z ziemi - oczywiście bez wykrywacza.

    - Mam do Ciebie prośbę. Czy możesz pojechać dziś jako kierowca do Piotrkowa ?
    - A co, masz coś ?
    - Powiem tylko że warto jechać, wykrywacza nie bierz.
    - No to kiedy ruszamy - spytałem.
    - Stoję już pod twoją chatą .

    Po chwili mknęliśmy audówką przez Modliszewice, Żarnów, Sulejów do Piotrkowa. Jechał z nami jeszcze wspólny przyjaciel i towarzysz niejednej wyprawy "Wyżeł " czyli Zbyszek, z zamiłowania ornitolog.

    W drodze dowiedziałem się, że jedziemy na zakrapiane spotkanie z pewnym gościem z Australii. Przyjechał na kilka miesięcy odwiedzić rodzinne strony i potrzebuje kogoś obeznanego z terenem.

    - Ale, kto to jest ? - spytałem
    - Z pochodzenia jest żydem, mieszkał niedaleko Końskich w Machorach. Podczas okupacji uciekł z getta i był w partyzantce. Wie o wielu sprawach wojennych z tego terenu.

    Piotrków. Wchodzimy do restauracji, gdzie przy jednym ze stolików w rogu sali, siedzi starszy pan.

    - Emil, prosze mi mówić na ty - miękko z wyczuwalnym obcym akcentem przedstawił się podając każdemu z nas rękę.

    - Myślę, że jest to spokojne i odpowiednie miejsce na nasze spotkanie - stwierdził.

    Rozmowa na początku dotyczy czasów teraźniejszych, padają pytania czym się zajmujemy, gdzie mieszkamy itd. Wyraźnie orzywiła go informacja o miłości " Wyżła " do ptaków. Oczywiście przy rozmowie drinki są w ciągłym ruchu, a przez to rozmowa staje się luźniejsza. W pewnym momencie z ust Emila pada takie zdanie: " wiem, że jestem tu po raz ostatni, mam już 78 lat i niedługo na mnie pora. Chciałbym, o ile to tylko możliwe zabrać coś ze sobą. W czasie wojny, jako żołnierz AK miałem swoją broń, był to VIS. Chcę kupić takiego, najlepiej na chodzie. "

    Skąd tu wziąć Visa ? I to jeszcze sprawnego. Znamy sporo ludzi ze "środowiska" ale nikt raczej nie chwali sie takimi fantami.

    - Będzie ciężko - powiedział Darek - raz, że rzadka rzecz, dwa, to ludzie się boją, a trzy to znaczne koszty.
    - Nie chodzi o pieniądze, chcę mieć tą pamiątkę.

    Po zapewnieniu, że zrobimy co w naszej mocy, rozmowy zeszły na tematy związane z czasem okupacji. I nie wiadomo kiedy popłynęła taka opowieść.

    " Był rok 1942, wszystkich żydów z Końskich i okolicznych miejscowości zwożono do getta przy ulicy Małachowskich ( obecna Partyzantów ), gdzie ludzie przebywali na kupie w barakach i magazynach ( po wojnie znajdowały się tam magazyny zbożowe i mączne ). Po około 3-4 tygodniach ludzi ładowano do wagonów towarowych i wywożono w nieznanym kierunku. Rampa ładunkowa znajdowała się 200 metrów od wschodniej bramy getta. Do obozu trafiłem wraz z ojcem i siostrą. Matka zmarła przed wojną. Ponieważ byłem młody, jako jeden z kilkunastu chłopców zostałem porządkowym z żółtą opaska na ramieniu. Na początku Niemcy przekonywali wszystkich o wywożeniu na nowe tereny celem zasiedlania i budowania osiedli żydowskich. W ten sposób nie przeczuwając podstępu wyjechał mój ojciec i siostra oraz wielu znajomych.

    Zbliżał się koniec lata, coraz szybciej i coraz więcej osób przewalało się przez obóz. Jako porządkowi mogliśmy wychodzić na zewnątrz getta i tam pewnego dnia poznałem młodego polaka Witolda. Sprzątał na rampie kolejowej i peronach przy stacji. Często zachodził w nasze pobliże i zawsze coś przynosił do jedzenia. Dużo rozmawialiśmy. Kiedyś powiedział wprost: "Czy wiesz gdzie was Żydów stąd wywożą ?

    - No, gdzieś na tereny wschodnie - rzekłem niepewnie.
    -  To nieprawda ! Nie ma żadnych nowych terenów. Wszyscy jadą do obozów śmierci. Tam jesteście okradani i zabijani w komorach gazowych.
    - Co ty mówisz ? Jak to ? to przecież niemozliwe.
    - Posłuchaj, spójrz na mnie ! Należę do ruchu oporu, i wiem co sie dzieje z żydami, idziecie po prostu na śmierć !

    Powoli zacząłem sobie uświadamiać straszną prawdę. Moja rodzina - zginęła.

    - Musisz się ratować, obóz będzie jeszcze jakieś 2 miesiące i wszystkich wywiozą.
    - Ale jak i gdzie mam uciec ?
    - Pomogę Ci, ruch oporu Ci pomoże. Będziesz walczył, na razie w konspiracji, a później zobaczymy.
    - Przemyślę twoją propozycję, może jeszcze kogoś namówię. Dziękuję.

    W nocy opowiedziałem wszystkim o obozach śmierci. Większość nie wierzyła. Wiele jednak osób przyszło do mnie już bardzo późno z pytaniami.

    - Co dalej, gdzie uciekać, z dziećmi ?

    Spuściłem tylko głowę, bo nie umiałem odpowiedzieć na ich pytania.

    - Ty jesteś człowiek godny zaufania i możesz wychodzić na zewnątrz, pomóż nam - poprosił starszy człowiek z malutką dziewczynką na rękach.

    - Ale jak ?
    - Chcieliśmy ukryć trochę kosztowności, jesteśmy z jednej gminy Żydowskiej, i nie chcemy aby to wpadło w ręce Niemców. Proszę pomóż. Wszystko jest przygotowane, tu jest spis depozytu i właściciele w kilku egzemplarzach. Proszę wszystko jest w tej skrzynce.

    Położyli przede mną kuferek obity miedzianą blachą.

    - Ale jak mam to zrobić ? Sam ? No i gdzie to ukryć ?
    - To zostawiamy tobie młody człowieku. Wiesz, my mamy nadzieje przeżyć i po to wrócić. Sporządzimy dla każdego zainteresowanego plan, a Alek i Stefan - to moi synowie - pomogą Ci ukryć depozyt.

    Musiałem działać szybko, aby ukryć wszystko przed świtem. Myślałem gorączkowo gdzie ukryć skarb. Nie mogłem tego zrobić na terenie obozu, gdyż wszystko pewnie zostanie rozebrane. Musi być to gdzieś na zewnątrz, ale na tyle blisko getta, aby nie ryzykować złapania. Niedaleko był Park, ale wzdłuż chodzi niemiecki patrol.

    Zaświtał mi pomysł. Na rogu ul. Małachowskich i Parkowej stał pomnik Krzyż Powstańców Styczniowych z 1863 r , ogrodzony był metalowym płotkiem i trochę był zarośnięty bluszczem. To będzie dobre miejsce. Nawet jak pomnik zniszcza to jakiś ślad zostanie.

    Ukradkiem pod osłoną nocy przekradliśmy się za ogrodzenie. Na szczęście budka wartownika była oddalona od krzyża. Mieliśmy jedną łopatę od sprzątania, którą powoli rozpocząłem kopać. Skrzynkę spoczęła na dnie wykopu, około 150 cm głęboko. Kuferek miał jakieś 70 x 30 x 40 cm. Wszystko zasypaliśmy ziemią, a na wierzchu zamaskowałem liśćmi i gałązkami. Zrobiłem mały plan na płótnie i przekazałem go zainteresowanym rodzinom. Zrobili kopie i jeden egzemplarz wręczyli mnie.

    - Jeden jest dla Ciebie
    - Ja nie chcę, to wasze rzeczy
    - Na wszelki wypadek, weź, gdyby nikt z nas nie przeżył, to wszystko twoje
    - Nie chcę tego

    Przez kilka nastepnych dni biłem się z myślami, co robić, czy zdecydować sie na ucieczkę. Rodziny które zostawiły depozyt zostały wywiezione. Tajemnica, którą mi powierzyli ciązyła mi jak sztaba żelaza. Zwierzyłem się koledze z pomysłu ucieczki i sprawę depozytu nie wyjawiając szczegółów. Jeszcze tej samej nocy drugi kolega ostrzegł mnie.

    - Musisz uciekać ! Coś powiedziałeś Tadkowi, a ten chce Cię sprzedać w zamian za wolność.

    Przeraziła mnie nie tylko myśl o aresztowaniu, ale o tym jak nie można wierzyć nawet przyjacielowi. Musiałem uciekać bez przygotowania. Wydostałem się za ogrodzenie i ukryłem w pobliskich zaroślach. Pomyślałem, że tutaj nie będą szukać, a psów nie mieli.

    No i będę mógł nawiązać kontakt z Witkiem. Noce były już zimne, więc porządnie zmarzłem, a rano usłyszałem głosy i poruszenie w obozie. Widziałem jak żandarmi bili biednego Tadeusza, który myślał że zdradzając kogoś, uratuje własne życie. Wreszcie jest Witek, zwróciłem jego uwagę i podszedł do mnie.

    - Co się stało ?
    - Musiałem uciekać nagle, groziło mi aresztowanie
    - Bedę mógł przyjść dopiero wieczorem i wtedy Cię zabiorę

    Odetchnąłem z ulgą, Witek mi pomoże wydostać sie z tej matni. Wieczorem przyszedł z jakiś człowiekiem. Kazali mi zerwac opaskę i udaliśmy się w stronę Pomykowa. Dopiero w lesie opowiedziałem o zdarzeniach w obozie, lecz sprawę depozytu zachowałem," dopiero wy teraz jako pierwsi po wojnie słyszycie tę historię. Dlaczego ? Myślę, że go już nie ma, a zresztą minęło tyle lat ..... mam prawo do własnych decyzji......"

    Przez las w ciemnościach doszliśmy do Niekłania, tam w domu nauczyciela zostałem nakarmiony i zaopatrzony na drogę. Wszystko odbywało się w zupełnym milczeniu, tak jak na niemym filmie. Z Niekłania juz na furmance dojechałem z przewodnikiem do Majdowa.

    Z witkiem pożegnałem się w Niekłaniu. Z Majdowa piechotą z nowym przewodnikiem dotarłem do miejsca w lesie zwanego " GUZ".

    Tam dołączyłem do oddziału, który w owym czasie składał się z 7 ludzi. Byli to przeważnie całkowicie spaleni konspiratorzy. Broni jak na lekarstwo, kilka pistoletów FN, jeden Luger i 2 KB. Do Października sypialiśmy w szałasach w lesie, a jedzenie dostarczał łącznik z Majdowa i Kapturowa. Jak bywało zimno sypialiśmy w stodołach w Ciechostowicach, Rędocinie czy innych wsiach. Na zimę zamelinowaliśmy się w głęboko posadowionych leśniczówkach po dwóch na jedno miejsce. Na wiosnę 1943 roku naszą grupę wchłonął oddział partyzancki "Robota" ze zgrupowania "Ponurego". Cały szlak bojowy przeszedłem z oddziałem i brałem udział w większości akcji bojowych. Poźniej trafiłem na Nowogródczyznę, następnie znów koło Końskich. Po wielu perypetiach dotarłem do Niemiec, obóz przejściowy, a w 1947 roku statkiem do Australii. W miedzyczasie ożeniłem się, a pierwszy syn przyszedł na świat w Niemczech. Żona nie doczekała powrotu do Polski zmarła w 1988 roku, syna to nie interesuje, a ja ...... cóż, chciałem przed śmiercią zobaczyć swoją ojczyznę ."

    Nie wiem, ale łzy same stanęły w oczach, tym bardziej, że tembr głosu opowiadającego wprowadził nas w stan "opadłych szczęk ", i rozedrganych oczu.

    Po spotkaniu z Emilem miałem nie przespana noc i mnóstwo kłębiących się pomysłow co do wydobycia depozytu. Najważniejsze pytanie brzmiało: czy to tam jeszcze jest ? No i jak zbadać teren w mieście i przy takiej głębokości, tutaj nie można się pomylić. Darek miał znajomego policjanta, który miał odpowiedni sprzęt i gotów był za niewielką opłatą pożyczyć go. Oczywiście nikomu nie zdradziliśmy tej tajemnicy. Po kilku dniach przygotowań, ćwiczeniach na sprzęcie i wizji lokalnej na miejscu - ruszyliśmy !

    Najważniejsze, że w tym rejonie nie przechodziły żadne instalacje podziemne typu wodociąg, kanalizacja czy telefony, była więc szansa znalezienie skrytki. Kilka godzin przeczesywania rejonu pomnika nie przyniosło pożądanych rezultatów. TEJ WIELKOŚCI SKRZYNKI NIE MA TU NA PEWNO. Uszło z nas powietrze. Czyżby Emil poczęstował nas bajeczką ? Myślę że nie, nic by przecież mu to nie dało, a nie wyglądał na gawędziarza.

    - Mógł przecież ktoś z tamtych przeżyć i po wojnie to wyciągnął.
    - Fakt. Ale Mogło być jeszcze wiele innych opcji.
    - Prawdopodobnie ktoś się obłowił - stwierdził Darek.

    Minął cały rok, a mnie wciąż sprawa depozytu nie dawała spokoju. Spotkałem się z kolegą, który pracował w urzędzie miasta w biurze projektowym. Poprosiłem go aby odbił mi na ksero plan miasta rejonu który mnie interesuje tylko żeby to było z różnych lat.

    Przyniósł kilka odbitek z lat 1932, 1947, 1957,1963 i 1975. I TU BOMBA, MAM !!!

    Okazało się, że między 1947, a 1957 rokiem została przbudowana cała ulica Małachowskich łącznie z rozbiórką wschodniej bramy. Jezdnia, która była kocimi łbami została poszerzona o 6 metrów + 1,5 metra na chodnik. A pomnik został przesunięty na północ, aż o 8 metrów.

    Akcja rozpoczęła się na nowo. Znowu Łódź po wykrywacz i ta noc. 29 VII 1996 godz.

    - Na cyfrowym wyświetlaczu wykrywacza rysuje się kształt prostokąta o znajomych wymiarach, a napis zmieniający się raz na Cu raz na Au utwierdza nas w przekonaniu, że to depozyt Emila. Całkowita głębokość posadowienia to 170 cm. Zmieniający sie napis to skrzynka obita miedzianą blachą, a w środku złoto.

    Podsumowując całą przygodę należy stwierdzić:

    - Udało się potwierdzić niesamowitą historię opowiedzianą przez Emila
    - Skarb jest niestety niemożliwy w tej chwili do wyciągnięcia. Znajduje się bowiem w środku drogi asfaltowej Końskie - Skarżysko.
    - Przez kilka następnych lat zastanawiałem się jak wydobyć złoto. Podkop odpada, przecisk także, z góry nie ma mowy. Myślałem tez o powiadomieniu władz samorządowych miasta, ale sprawa by się nagłośniła, w środku jest przecież lista. Może żyją gdzieś spadkobiercy osób składających depozyt. Zrobiłby się szum.

    Myślę i myślą tak samo moi przyjaciele, że niech sobie jeszcze poleży w ziemi, może kiedyś będzie jeszcze jedna szansa, a może po prostu ludzie ci bronią skutecznie dostępu do depozytu ?

     

    Pavelock

    P.S. Visa Emilowi załatwiliśmy, oczywiście dezaktywowanego .

Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #25 : Styczeń 02, 2012, 16:47:29

............


* najw.1.bmp (430.05 KB, 323x453 - wyświetlony 773 razy.)
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #26 : Styczeń 02, 2012, 16:58:32

Najważniejsza MIsja !
Spóźniłem się ! Nie zastałem już  pana Stanisława wśród żyjących . Chciałem się  jeszcze  z nim spotkać na  kolejnym  wywiadzie --spotkaniu . Odszedł w październiku 2009 r. Był  to  jeden z ostatnich  żołnierzy  polskiego podziemia . Stanisław Nowakowski ps."Boruta" , żołnierz BCH-AK . Człowiek niezwykle  uprzejmy ,podczas rozmowy biło od niego  ciepło , był bardzo  szanowany  przez  otoczenie . O  swoich  przeżyciach  z  lat  wojny nie  mówił  prawie  nigdy , nawet swojej  najbliższej  rodzinie . Musiał  bardzo  przeżyć  ten  czas , kiedy walczył  w  obronie  kraju i później gdy ukrywał  się  przed  "swoimi". Może  właśnie  dlatego  tak  długo  trzymał  swoje  tajemnice  tylko  dla  siebie ?
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #27 : Styczeń 02, 2012, 17:37:25

Pana  Stanisława poznałem  w  2004 roku , podczas wykonywania  dla  niego usług hydraulicznych . Był  to  starszy mężczyzna , z równo  przystrzyżonym  wąsem i laseczką  w ręku . Ponad  20  lat  pełnił  funkcję  Sołtysa  w Ruskim Brodzie . To  także  mówi  wiele  o  zaufaniu  jakie  ludzie  pokładali  w  jego osobie .
     Kiedy  woda  wreszcie  popłynęła  w  kraniku  , pan  Stanisław  zaprosił  mnie  na  kawę  i  powoli  popłynęła  opowieść . " Wszyscy  zakładali  teraz  wodę  to  i  ja założę , chociaż  woda  w  mojej  studni  jest  nieprzebyta . Wszędzie  brakowało , a  u  mnie  była . Najgorzej  to  było  w  czasie  wojny , jak  przechodziły  nasze  wojska  we  wrześniu , to  wody  w  studniach  brakło , tutaj  była . Później w 1945 r jak  wieś  się  spaliła , to  też  tylko  tutaj  wszyscy  przychodzili po  wodę . MNie  to  już  by  starczyła  ta  studnia  , niewiele  mi  zostało , ale  trzeba  dać  przykład "
   Mój  rozmówca  nie  bardzo  chciał  wracać  do  wydarzeń wojennych , mówił  ogólnie  o swojej  wsi , o  bitwie w 1945 r , o  wielu  osobach  zasłużonych  w  walce  z  okupantem . Miałem  wrażenie  że  mnie  badał . Po  pierwszym  spotkaniu  , miałem  ochotę  przyjeżdżać  tu  częściej . Wpadałem  do  Pana Stasia na  kawkę  i  rozmowę . Z  czasem  zacząłem  spisywać  te  relacje . Kiedyś  spytałem  czy  on też  był  w  partyzantce , co  robił  w  czasie  okupacji ? Odpowiedział  zdawkowo , " a  takie  tam , panie  kochany robiło się  różne  rzeczy "....Widać  było  że  nie  bardzo  chce mówić  o  sobie . Minęło  kilka  lat , przyzwyczaiłem  się  do  tych  wizyt , do  naszych  rozmów , traktowałem  go  jak  swojego  dziadka .  1 września 2007 po  wielomiesięcznych staraniach i przepychankach politycznych w Starostwie i Urzędzie Gminy w Przysusze , udało  nam  się  z grupą kilku  zapaleńców do  postawienia Pomnika Pamięci Żołnierzy Wojska Polskiego . W  kamieniu  kolega  wyrył : " Pamięci Żołnierzy Wojska Polskiego 1939 , żołnierzom  Hubala , Batalionów Chłopskich , Zgrupowania Jodły , Oddziałowi Góry - Doliny , Cichociemnym , Pilotom Rafu , Niezłomnym z AK , NSZ, WiN .Posada 1.IX.2007 . Wszyscy  wymienieni  naprawdę  tu  walczyli . To takie  historyczne  miejsce - lasy  przysuskie  . Okazało  się  jednak  że  nie  wszystkim  odpowiadały  niektóre  napisy , rzucali takie  kłody  pod  nogi  , takie  stawiali  warunki  , że  nierzadko  chcieliśmy  zrezygnować . I  wtedy  to  właśnie  , kiedy  trzeba  było  uderzyć  pięścią  w  stół ,wyszło  na  jaw  , że  Pan  Stanisław to    bohater - żołnierz podziemia ps." Boruta ". Walczył  pod  dowództwem  por.Madeja ps."Jerzy" ,  a  po  jego  zagadkowej  śmierci  przeszedł  pod  dowództwo  "Szarego" . Okazało się że  kapral  Boruta  był  w  czasie  akcji  Zemsta dowódcą  drużyny  dalekiego  rozpoznania , która  jak  kilka  innych  została  wysłana  na  zwiad  w  stronę walczącej Warszawy i  ustalenia  możliwości  przeprawy na  pomoc  powstańcom . Wróciła  drużyna  Boruty , zameldował  w  sztabie  że  nie  ma  możliwości  przebicia się  takimi siłami  do  Warszawy . Jednostki  pancerne wroga skutecznie odcięły wszelkie możliwe przejścia . Była  to  straszna  wiadomość i świadomość  , że  tylu  partyzantów mogłoby  wziąć udział  w  walce , zasilić  świeżymi  siłami  powstańców .
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
pavelock
MFE detektorysci.pl
Pułkownik
***

Pomógł 51
Offline Offline

Wiadomości: 1425


prawdziwy patriota zna historię własnego kraju


Odpowiedz #28 : Styczeń 02, 2012, 20:16:40

....Zanim  by  jednak  dotarli , skończyła by  się  amunicja wytracona podczas  przebijania  przez  blokady , nie  mówiąc  o  stratach  w  ludziach . Druga  przeciwność  to  zakrojona  na  wielką  skalę  obława Kałmucka  na  tym  terenie  , oraz Niemiecka  operacja  "Wildekatter" , mająca  na  celu  zniszczenie  ugrupowań  partyzanckich . Niejednokrotnie  trzeba  było  ratować  cywilnych  mieszkańców  wiosek przed  pacyfikacjami . 
   Pan  Stanisław tak  wspominał  tę  najważniejszą  misję : " Ruszyliśmy  o  zmierzchu przez  las  w  stronę  Borkowic . Nie potrzebowałem przewodnika , byłem u siebie , znałem tu prawie wszystkie dukty i przejścia leśne . Jak na partyzanckie  warunki byliśmy nieźle zaopatrzeni i uzbrojeni . Dziewięciu ludzi i każdy miał  zapas amunicji , było 6 pistoletów maszynowych m-pi i Ppsz , 1 karabin G-43 i  2 szturmy . Oczywiście  zapas  granatów , leków  i  jedzenia . Każdy  miał na  nogach  porządne  buty a w plecaku  trochę  samogonu . Sam  wybrałem  chłopaków , nie  takich  co  jak  zobaczą  Niemca , to  od  razu  chcą  do  niego  wygarnąć . Wybrałem  niepalących , co  nie  było  łatwe . Musieli  mieć  doświadczenie  bojowe i znający  chociaż  kilka  słów  po  niemiecku . Na  szpicy  szedłem  ja  i  strzelec "Łoś" , za  nami  następni " Laszlo " , " Bruno" , "Jurand" , " Sęp " i "Gienio" , a  w  straży  tylnej "Durlik" i " Szaja" . Do  Borkowic doszliśmy  od strony  Bolęcina , omijając  niemieckie patrole na  Januchcie i Kuźnicy . Później  koło  stawu , przeskakiwaliśmy kolejno na drugą  stronę ulicy w bliskiej  odległości od  pałacu i budynku  żandarmerii . Ruszyliśmy  w  stronę  Skrzyńska omijając wszystkie  drogi bite oraz  skupiska  chałup , żeby  psy swoim  szczekaniem nie  zdradziły  naszych  pozycji .Szliśmy  do  świtu , potem  niedaleko Potworowa odpoczynek . Dwóch  ludzi  stało  na  warcie , a  reszta  zapadła  w  drzemkę na  2, 3 godziny . Gorąci  i  owady  nie dały  pospać  zmuszając  nas  do  dalszego  marszu lasem . Trzymaliśmy  się  gęstych  zarośli  i  tylko  niekiedy  wysyłałem  patrol  w  stronę  drogi  by  sprawdzić  czy  wróg  nie  zastawia  na  nas  pułapki . Kolejno  omijaliśmy  szerokim  łukiem najpierw Mogielnicę , Bledów , Belsk aż  do  Tarczyna . Wszędzie  tam  gdzie  moje patrole sprawdzały  drogi , skrzyżowania , mosty i brody przeprawowe , tam  stały  silne  zgrupowania  nieprzyjaciela . Motocykle , wozy pancerne , działka i plutony  wojska . Im  bliżej  Warszawy  tym  silniej  stzreżone  były  te newralgiczne  punkty   . Zrobiłem notatki , szkice  i  obliczenia  , spisałem  jednostki  wroga . Wszystko  po  to  aby  dowództwo  miało  jak  najwięcej  informacji  wywiadowczej i  mogło  podjąć  odpowiednie  decyzje . Przeczekaliśmy  w  krzakach  do  wieczora  . Podjąłem  decyzję  o  powrocie  . Marsz  dalej  byłby  niepotrzebnym ryzykiem  kontaktu  z  wrogiem . Nasiliły  się  loty  zwiadowczych  samolotów  niemieckich . Musiałem dostarczyć  mój  raport jak  najszybciej . Ludzie  też  byli  zmęczeni  po  trudnym  marszu ,mimo  to  nie  narzekali i  raźno pomaszerowali  w  drogę . Tym  razem  musieliśmy  zmienić  trasę , w okolicach  Borkowic , Przysuchy aż  po  Chlewiska  trwała  obława  sił  żandarmerii i  SS . Moje  patrole  wykryły  wzmożony  ruch  samochodów i  wozów bojowych  w  tym  rejonie . cdn....
Zapisane

prawdziwy patriota zna historię  własnego kraju
cpt. Nemo
R.I.P.
Pułkownik
*

Pomógł 27
Offline Offline

Wiadomości: 1032



Odpowiedz #29 : Styczeń 03, 2012, 02:11:07

No gratuluje !
Rewelacyjnie sie czyta i sledzi losy tych roznych przygod.
Pasjonujace...
Zapisane

R.I.P
Strony: 1 [2] 3 4 ... 15 Do góry Drukuj 
Skocz do:  

Mazowieckie forum poszukiwaczy skarbów. Firma archeologiczna
Pozycjonowanie z agencją z Warszawy Skuteczni.pl

Powered by SMF 1.1.21 | SMF © 2006-2009, Simple Machines