Cpt. Nemo, mogłeś wcześniej mnie uświadomić, że coś takiego istnieje w sieci
Wczesniej to ja sam nie wiedzialem
Ale jak mi sie tak nagle skonczyla ulubiona lektura to postanowilem sam poszukac czy moze istnieje jeszcze cos piora tego mistrza ?
Ale dzieki temu moge go czesciowo zrehabilitowac, dostrzegl w koncu ze "nasza armia" chyba nie do konca taka nasza
"W Warszawie jednocześnie z tym stanem rzeczy zarządzono ewakuacje instytucji rządowych i wszystkiego, co mogło mieć dla kogoś jakąkolwiek wartość. Więc nakazano rekwizycję metalów: maszyny fabryczne, kotły, ba, całe fabryki polecono rozbierać, albo li "dobrowolnie" "zmuszano" właścicieli tych fabryk i zakładów przemysłowych do przeniesienia się w głąb Rosji wraz ze wszystkiemi utensyliami.
W ostatnich dniach zajęto się zagrabieniem dzwonów z cerkwi i kościołów. Na Saskim Placu operacja się nie udała i kawał kolosa runął na ziemię, wrywając się wgłąb niemal na całą swoją wysokość.
Przypuszczano, że oddanie Warszawy nastąpi w sobotę, a ono nastąpiło we czwartek o bardzo rannej porze. Stąd zamieszanie. Pociągi, napełnione zrabowanymi bogactwami z Warszawy odchodziły niemal bez ustanku. Zrabowano wszystko z Zamku Królewskiego, z Łazienek, Belwederu. Okradziono bibliotekę uniwersytecką, gabinet zoologiczny, politechnikę. Wysadzono w powietrze, czego nie zdołano zagrabić. Wieczorami Warszawa zaczęła świecić niezdrowym blaskiem łun pożarowych.
Grzmot armat z okolicy dolatywał tutaj z wciąż rosnącą potęgą. Snadź "bohaterskie" wojska rosyjskie odchodziły na nowe, zawczasu upatrzone pozycje. A pod miastem działy się rzeczy nadzwyczajne. Łuny pożarów oświecały nocami wszystko dookoła. We dnie zato dymy, jak mgła gęste, spowijały szarym całunem okolicę, zaś z całunu tego liczne wybuchy wskazywały, że coś więcej się tam wytwarza niż zwykły bój. Grzmot armat, tykanie kartaczownic, łoskot karabinowych strzałów zagłuszały od czasu do czasu okropne wybuchy.
- Trraach ! Trraach ! - To leciały do góry podsadzone kominy fabryk i gmachy, mogące służyć przeciwnikowi za ukrycie przed ogniem ustępujących "bohaterów". A "bohaterowie" dawali folgę przyrodzonym zdolnościom. Rabowali, gwałcili, znęcali się nad grabionym inwentarzem żywym, wypędzali ludność polecając jej iść dokąd oczy poniosą, byle na wschód, dalej i dalej.
ciach
Przerażony odważyłem się podejść do podoficera, narażając się na groźne zamachy nahajki i zaproponowałem mu, że oddam mu całą posiadaną gotówkę, byle mojej stodoły nie kazał podpalić.
- Nu ładno ! Dawaj diengi, a tam posmotrym, czto udastsa zdiełat ! - Dałem mu dziesięć rubli.
- A bolsze nie imiejesz, giermanskij sojuznik ? - zapytał podejrzliwie.
- Nie mam ! Przysięgam Bogu ! - odpowiedziałem.
Wziął pieniądze i schowawszy je do portmonetki, wskazał swym siepaczom stodołę po drugiej stronie ulicy stojącą.
- Etu zażgij (tę zapal !) - rozkazał. I znowu buchnął płomień. Potwór ze zjadliwym uśmiechem zwrócił się ku mnie.
- Nu, ty spokojen ! Idi w swoju chaty !
Usłuchałem nędznika. W kilka chwil później, gdym wyjrzał przez okno, zobaczyłem dwóch żołnierzy, podchodzących ku mojej stodole. Otworzyłem okno.
- To moja ! To moja ! - krzyknąłem. - Nie zapalajcie jej ! Ja za to zapłaciłem !
- Ach ty szpionskaja morda ! - zawołał jeden ze zbirów. - Tyś nam zapłacił ? Zapłaciłeś untieru (podoficerowi), nie nam ! On też cię oszczędził.
- Na Boga ! Dam wam zegarek, tylko mi nie róbcie krzywdy ! - jęknąłem.
- Nu dawaj czasy ! Tolko skoro !
Za cenę srebrnego zegarka więc - ocaliłem po raz drugi moją własności od zniszczenia. Poszli sobie dalej Bogu dzięki i tak jakoś udało się ujść ruiny. Ale roboty było huk, bo przez parę godzin później zalewałem z wiadra iskry i żagwie, które na obejście moje padały. Cud, że się obroniłem !